Czasem to nie świat jest naszym największym
wrogiem, lecz my sami. Ja doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Byłam
mordercą, zabijałam samą siebie, a współwinnym był brązowooki szatyn, który z
dnia na dzień stawał mi się bliższy. Nasza jakże dziwna relacja przyprawiała
mnie o zawrót głowy. Teoretycznie nie powinnam chcieć mieć z nim cokolwiek
wspólnego, praktycznie nie mogłam pozbyć się chłopaka z myśli.
- O czym myślisz? – Rzuciłam nawet nie patrząc na szatyna. Chciałam po prostu przerwać panującą miedzy nami ciszę i zająć czymś umysł.
- O śmierci – odparł sucho i odwrócił głowę od szyby obdarzając mnie tym samym spojrzeniem. – Chyba jesteśmy już coraz bliżej, prawda?
- Masz beznadziejne poczucie humoru, Bieber – warknęłam kiedy usłyszałam nieudany żart Kanadyjczyka.
- Za co byłabyś w stanie umrzeć? Ja chyba już tylko za ćpanie – zlekceważył moja uwagę i nadal kontynuował temat, który zaczął. Byłam zbyt wielkim tchórzem by rozmawiać w ten sposób, zwyczajnie śmierć mnie paraliżowała. Oczekiwałam jej przyjścia, ale myśli o niej były zbyt przytłaczające.
- Umiera się wyłącznie za to, dlaczego warto żyć – westchnęłam ciężko dając chłopakowi do zrozumienia, że mam dość tej bezsensownej wymiany zdań.
- Wiec czemu my żyjemy tak właśnie?! Czemu nasze życie jest ciągłą walką o kolejną działkę, o więcej doznań? Ciągle musi być szybciej, lepiej, więcej! – Chłopak miotał się wyrzucając z siebie słowa w zawrotnym tempie. Przez moment stałam oniemiała nie wiedząc co zrobi.
- Justin! – warknęłam w końcu – Przestań zachowywać się jak dziecko. Sam podjąłeś taka decyzje i podążasz ta ścieżką gdybyś nie chciał to byś z tym skończył!
- Co ty do mnie mówisz? – jęknął poirytowany i maksymalnie zmniejszył dystans miedzy nami.
Poczułam jak wpadam na twardą ścianę. Skrzywiłam się z bólu i spojrzałam na czerwoną z wściekłości twarz szatyna. Jego oczy niemal płonęły, oddech był przyśpieszony, a dłonie mocno zaciskały się na mojej talii. Nie bałam się go, bałam się tego co za chwilę może się wydarzyć. Chłopak był nieobliczalny i po chwili słabości stawał się niezrównoważonym ćpunem, który jest zdolny do wszystkiego. Jednak gdyby tego było mało, to ta jego niestabilność, wybuchowość pociągały mnie w nim najbardziej. Równie mocno pragnęłam go spokojnego i czułego, co wściekłego i gotowego do morderstwa.
Napierał na mnie mocno, a jego oddech raz po raz uderzał w moją twarz. Lustrował mnie spojrzeniem zagryzając przy tym wargi. Zastanawiał się co zrobić, nie wiedział jak ma ze mną postąpić. Złość we mnie narastała, miałam dość tego, że ciągle to Justin góruje nade mną. Złapałam jego dłoń i z całych sił starałam się go odepchnąć. Słysząc głosy śmiech i widząc, że szatyn nawet nie drgnął syknęłam pod nosem i spojrzałam mu w oczy.
- Co Collins myślałaś, że ze mną wygrasz? – mruknął i lewą dłoń włożył mi pod koszulkę. Momentalnie się wzdrygnęłam na skutek jego dotyku. Smutne wspomnienia wróciły.
- Nigdy nie wiesz co cię czeka – rzuciłam i uniosłam głowę z wyższością. Wiedziałam, że moim nieprzemyślanym zachowaniem tylko jeszcze bardziej rozjuszam brązowookiego, ale gdzieś głęboko w sercu czułam potrzebę udowodnienia mu, że jestem silna.
Jedno silne szarpnięcie, a moje wychudzone ciało już było przytwierdzone do łóżka. Justin pochylał się nade mną z kpiącym uśmiechem rozpostartym na twarzy. Pokręciłam głową z dezaprobatą i próbowałam się podnieść jednak jego silne ramiona szybko znów rzuciły mnie na materac. W myślach wyklinałam chłopaka od najgorszych, mając nadzieję, że zginie w męczarniach. Jednak gdy jego gorące wargi przylgnęły do mojej szyi nie mogłam stłumić jęku rozkoszy.
- Lubisz to – wymruczał swoim zachrypniętym głosem wprost do mojego ucha, a po moim ciele od razu przeszły ciarki.
Tak bardzo nie chciałam mu pokazać słabości, ponieważ im bardziej ja się poddawałam tym Justin wyczuwał jak wielka władzę ma nade mną. Kolejny ruch i nawet się nie spostrzegłam, a moja koszulka leżała w kącie pokoju. Z przerażeniem patrzyłam jak szatyn zrywa ze mnie stanik i obejmuje w dłoniach moje drobne piersi.
- Puść – rozkazałam, na marne chłopak nic sobie nie robił z moich słow. – Ja nie żartuję Justin! – znowu brak jakiejkolwiek reakcji ze strony chłopaka. Nerwowo rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegokolwiek co mogłobym pomóc w zrzuceniu z siebie brązowookiego.
Nie zawahałam się nawet chwili przed wzięciem w rękę lampy stojącej na stoliku i roztrzaskaniu jej na głowie Justina. Oszołomiony chłopak upadł na mnie, a ja sprytnie to wykorzystałam i wyśliznęłam się z jego objęć. Byłam już przy drzwiach, kiedy poczułam jak łapie moją dłoń i z całej siły pcha na ścianę.
- Pożałujesz tego mała suko! – wrzasnął i z potrząsnął mną tak, że kilka razy uderzyłam głową o zawias, który był tuż obok mojej głowy.
Starałam się bronić, ale byłam zbyt przerażona i otumaniona by wykonać jakiś ruch. Za to Justin bez oporów zadawał mi kolejne ciosy nie zwracając już nawet uwagi na to, że z ledwością utrzymuje równowagę i że z wargi leci mi krew. Z zimna krwią bił mnie pięścią zupełnie jakbym była jego wrogiem, którego koniecznie trzeba się pozbyć. Sama nie wiem kiedy to się skończyło. Musiałam stracić przytomność.
- O czym myślisz? – Rzuciłam nawet nie patrząc na szatyna. Chciałam po prostu przerwać panującą miedzy nami ciszę i zająć czymś umysł.
- O śmierci – odparł sucho i odwrócił głowę od szyby obdarzając mnie tym samym spojrzeniem. – Chyba jesteśmy już coraz bliżej, prawda?
- Masz beznadziejne poczucie humoru, Bieber – warknęłam kiedy usłyszałam nieudany żart Kanadyjczyka.
- Za co byłabyś w stanie umrzeć? Ja chyba już tylko za ćpanie – zlekceważył moja uwagę i nadal kontynuował temat, który zaczął. Byłam zbyt wielkim tchórzem by rozmawiać w ten sposób, zwyczajnie śmierć mnie paraliżowała. Oczekiwałam jej przyjścia, ale myśli o niej były zbyt przytłaczające.
- Umiera się wyłącznie za to, dlaczego warto żyć – westchnęłam ciężko dając chłopakowi do zrozumienia, że mam dość tej bezsensownej wymiany zdań.
- Wiec czemu my żyjemy tak właśnie?! Czemu nasze życie jest ciągłą walką o kolejną działkę, o więcej doznań? Ciągle musi być szybciej, lepiej, więcej! – Chłopak miotał się wyrzucając z siebie słowa w zawrotnym tempie. Przez moment stałam oniemiała nie wiedząc co zrobi.
- Justin! – warknęłam w końcu – Przestań zachowywać się jak dziecko. Sam podjąłeś taka decyzje i podążasz ta ścieżką gdybyś nie chciał to byś z tym skończył!
- Co ty do mnie mówisz? – jęknął poirytowany i maksymalnie zmniejszył dystans miedzy nami.
Poczułam jak wpadam na twardą ścianę. Skrzywiłam się z bólu i spojrzałam na czerwoną z wściekłości twarz szatyna. Jego oczy niemal płonęły, oddech był przyśpieszony, a dłonie mocno zaciskały się na mojej talii. Nie bałam się go, bałam się tego co za chwilę może się wydarzyć. Chłopak był nieobliczalny i po chwili słabości stawał się niezrównoważonym ćpunem, który jest zdolny do wszystkiego. Jednak gdyby tego było mało, to ta jego niestabilność, wybuchowość pociągały mnie w nim najbardziej. Równie mocno pragnęłam go spokojnego i czułego, co wściekłego i gotowego do morderstwa.
Napierał na mnie mocno, a jego oddech raz po raz uderzał w moją twarz. Lustrował mnie spojrzeniem zagryzając przy tym wargi. Zastanawiał się co zrobić, nie wiedział jak ma ze mną postąpić. Złość we mnie narastała, miałam dość tego, że ciągle to Justin góruje nade mną. Złapałam jego dłoń i z całych sił starałam się go odepchnąć. Słysząc głosy śmiech i widząc, że szatyn nawet nie drgnął syknęłam pod nosem i spojrzałam mu w oczy.
- Co Collins myślałaś, że ze mną wygrasz? – mruknął i lewą dłoń włożył mi pod koszulkę. Momentalnie się wzdrygnęłam na skutek jego dotyku. Smutne wspomnienia wróciły.
- Nigdy nie wiesz co cię czeka – rzuciłam i uniosłam głowę z wyższością. Wiedziałam, że moim nieprzemyślanym zachowaniem tylko jeszcze bardziej rozjuszam brązowookiego, ale gdzieś głęboko w sercu czułam potrzebę udowodnienia mu, że jestem silna.
Jedno silne szarpnięcie, a moje wychudzone ciało już było przytwierdzone do łóżka. Justin pochylał się nade mną z kpiącym uśmiechem rozpostartym na twarzy. Pokręciłam głową z dezaprobatą i próbowałam się podnieść jednak jego silne ramiona szybko znów rzuciły mnie na materac. W myślach wyklinałam chłopaka od najgorszych, mając nadzieję, że zginie w męczarniach. Jednak gdy jego gorące wargi przylgnęły do mojej szyi nie mogłam stłumić jęku rozkoszy.
- Lubisz to – wymruczał swoim zachrypniętym głosem wprost do mojego ucha, a po moim ciele od razu przeszły ciarki.
Tak bardzo nie chciałam mu pokazać słabości, ponieważ im bardziej ja się poddawałam tym Justin wyczuwał jak wielka władzę ma nade mną. Kolejny ruch i nawet się nie spostrzegłam, a moja koszulka leżała w kącie pokoju. Z przerażeniem patrzyłam jak szatyn zrywa ze mnie stanik i obejmuje w dłoniach moje drobne piersi.
- Puść – rozkazałam, na marne chłopak nic sobie nie robił z moich słow. – Ja nie żartuję Justin! – znowu brak jakiejkolwiek reakcji ze strony chłopaka. Nerwowo rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegokolwiek co mogłobym pomóc w zrzuceniu z siebie brązowookiego.
Nie zawahałam się nawet chwili przed wzięciem w rękę lampy stojącej na stoliku i roztrzaskaniu jej na głowie Justina. Oszołomiony chłopak upadł na mnie, a ja sprytnie to wykorzystałam i wyśliznęłam się z jego objęć. Byłam już przy drzwiach, kiedy poczułam jak łapie moją dłoń i z całej siły pcha na ścianę.
- Pożałujesz tego mała suko! – wrzasnął i z potrząsnął mną tak, że kilka razy uderzyłam głową o zawias, który był tuż obok mojej głowy.
Starałam się bronić, ale byłam zbyt przerażona i otumaniona by wykonać jakiś ruch. Za to Justin bez oporów zadawał mi kolejne ciosy nie zwracając już nawet uwagi na to, że z ledwością utrzymuje równowagę i że z wargi leci mi krew. Z zimna krwią bił mnie pięścią zupełnie jakbym była jego wrogiem, którego koniecznie trzeba się pozbyć. Sama nie wiem kiedy to się skończyło. Musiałam stracić przytomność.
~*~
- Louis myślisz, że jeśli nie
miałabym ważnej sprawy zmuszałabym cie do wysłuchania mnie? – jęknęłam patrząc
z politowaniem na lekarza, który od dłuższego czasu ignorował mnie i moje
prośby o rozmowę.
- Lana dobrze skoro to sprawa niecierpiąca zwłoki to mów, byle szybko bo jak widzisz jestem na prawdę zajęty – poczułam się urażona tym, że nie chciał mi poświęcić kilku minut.
- Pakowanie się na golfa jest ważniejsze niż pacjent? – prychnęłam z pogardą i usiadłam na metalowym stołku, który znajdował się obok biurka. Starałam się zebrać słowa, by wszystko co chce mu powiedzieć było jasne i klarowne.
- Zamieniam się w słuch – w jego głosie można było wyczuć negatywne nastawienie i to, że zawracam mu głowę właśnie teraz jest bardzo nie na rękę.
Otworzyłam usta i za chwilę szybko je zamknęłam. Nie znałam słów, które byłyby odpowiednie na przekazanie uczuć, które właśnie kłębiły się w moim umyśle. Ciemność ogarnia moją duszę, a ja nie chcę i nie potrafię już z tym dłużej walczyć. Pewne rzeczy po prostu się nie zmieniają, dlatego właśnie słońce zawsze będzie świecić, ludzie umierać, a ćpun będzie ćpał.
- Chce odejść – mruknęłam po chwili, kiedy po raz kolejny Parker odkrząknął znacząco chcąc mnie w ten sposób pogonić.
- Słucham? – ryknął zdziwiony. – Lana to nie jest zabawne.
- Nie żartuje Louis na własne żądanie chce opuścić odwyk – zauważyłam, że mężczyzna chce coś powiedzieć, wiec szybko kontynuowała. – I wiem, że jest taka możliwość więc nawet nie próbuj kłamać.
- No dobrze, więc pakuj się i wyjedź, ale pamiętaj, że zawsze ktoś tu na ciebie będzie czekał i możesz wrócić zawsze.
- Wątpię, ale dzięki Lou! – szybko zerwałam się ze stołka i niczym szalona pędziłam w stronę drzwi.
Mój los co rusz płata mi jakieś figle. Zesłał mi na drogę Justina, który będąc darem jest również największym przekleństwem. Sprawiał mi radość tylko po to by za chwilę zadać mi przeraźliwy ból, którego nie byłam w stanie znieść. Otarłam z policzka małą łzę i poprawiłam na ramieniu torbę podróżną. Jedynym pocieszeniem wtedy była myśl, że opuszczając mury ośrodka będę mogła ćpać bez strachu, że ktokolwiek mnie przyłapie.
- Wybierasz się gdzieś? – za plecami usłyszałam doskonale mi znany głos, po moim ciele kolejny raz przeszła niewytłumaczalna fala gorąca. Czy ja się zakochałam?
- Wracam na wolność – powiedziałam cicho i nawet nie odwróciłam się do chłopaka, to było zbyt trudne. Stanąć twarzą w twarz z chłopakiem przed którym próbuje się uciec, chłopakiem, który wywołuje tyle sprzecznych emocji.
- Co?
- Wypisuję się na własne żądanie Justin – z ciężkim sercem wypowiedziałam jego imię po czym odwróciłam się i obdarzyłam go spojrzeniem. Był smutny i zdziwiony, jakby to, co przed chwilą usłyszał było nie do przyjęcia. Zaśmiałam się cicho z wyrazu jego twarzy i musnęłam wargami jego blady policzek.
Odwracając się marzyłam by jeszcze kiedyś go spotkać. Nie koniecznie w takich okolicznościach. Gdzieś tam w normalnym życiu gdzie będziemy mogli się poznać i sprawdzić kim na prawdę jesteś. A do tej pory? Moje życie nie będzie kompletne.
- Lana dobrze skoro to sprawa niecierpiąca zwłoki to mów, byle szybko bo jak widzisz jestem na prawdę zajęty – poczułam się urażona tym, że nie chciał mi poświęcić kilku minut.
- Pakowanie się na golfa jest ważniejsze niż pacjent? – prychnęłam z pogardą i usiadłam na metalowym stołku, który znajdował się obok biurka. Starałam się zebrać słowa, by wszystko co chce mu powiedzieć było jasne i klarowne.
- Zamieniam się w słuch – w jego głosie można było wyczuć negatywne nastawienie i to, że zawracam mu głowę właśnie teraz jest bardzo nie na rękę.
Otworzyłam usta i za chwilę szybko je zamknęłam. Nie znałam słów, które byłyby odpowiednie na przekazanie uczuć, które właśnie kłębiły się w moim umyśle. Ciemność ogarnia moją duszę, a ja nie chcę i nie potrafię już z tym dłużej walczyć. Pewne rzeczy po prostu się nie zmieniają, dlatego właśnie słońce zawsze będzie świecić, ludzie umierać, a ćpun będzie ćpał.
- Chce odejść – mruknęłam po chwili, kiedy po raz kolejny Parker odkrząknął znacząco chcąc mnie w ten sposób pogonić.
- Słucham? – ryknął zdziwiony. – Lana to nie jest zabawne.
- Nie żartuje Louis na własne żądanie chce opuścić odwyk – zauważyłam, że mężczyzna chce coś powiedzieć, wiec szybko kontynuowała. – I wiem, że jest taka możliwość więc nawet nie próbuj kłamać.
- No dobrze, więc pakuj się i wyjedź, ale pamiętaj, że zawsze ktoś tu na ciebie będzie czekał i możesz wrócić zawsze.
- Wątpię, ale dzięki Lou! – szybko zerwałam się ze stołka i niczym szalona pędziłam w stronę drzwi.
Mój los co rusz płata mi jakieś figle. Zesłał mi na drogę Justina, który będąc darem jest również największym przekleństwem. Sprawiał mi radość tylko po to by za chwilę zadać mi przeraźliwy ból, którego nie byłam w stanie znieść. Otarłam z policzka małą łzę i poprawiłam na ramieniu torbę podróżną. Jedynym pocieszeniem wtedy była myśl, że opuszczając mury ośrodka będę mogła ćpać bez strachu, że ktokolwiek mnie przyłapie.
- Wybierasz się gdzieś? – za plecami usłyszałam doskonale mi znany głos, po moim ciele kolejny raz przeszła niewytłumaczalna fala gorąca. Czy ja się zakochałam?
- Wracam na wolność – powiedziałam cicho i nawet nie odwróciłam się do chłopaka, to było zbyt trudne. Stanąć twarzą w twarz z chłopakiem przed którym próbuje się uciec, chłopakiem, który wywołuje tyle sprzecznych emocji.
- Co?
- Wypisuję się na własne żądanie Justin – z ciężkim sercem wypowiedziałam jego imię po czym odwróciłam się i obdarzyłam go spojrzeniem. Był smutny i zdziwiony, jakby to, co przed chwilą usłyszał było nie do przyjęcia. Zaśmiałam się cicho z wyrazu jego twarzy i musnęłam wargami jego blady policzek.
Odwracając się marzyłam by jeszcze kiedyś go spotkać. Nie koniecznie w takich okolicznościach. Gdzieś tam w normalnym życiu gdzie będziemy mogli się poznać i sprawdzić kim na prawdę jesteś. A do tej pory? Moje życie nie będzie kompletne.
~*~
No dobra dawno mnie tu nie było. Trochę w tym lenistwa, trochę problemów i szkoły. No cóż nie wypowiadam się co do rozdziału, bo zostało mi to zabronione ;) Ale powiem wam, że wiem iż może nie jest za ciekawy, ale może to i lepiej? To co mam dla was przygotowane w następych rozdziałach może was zdziwić.
Do następnego ;]
Do następnego ;]
Tak, Ty się nie wypowiadaj, szanuj klawiaturę na bardziej wartościowe teksty niż "to nudne i beznadziejne" czy coś tam xDDD
OdpowiedzUsuńW każdym razie... to wcale nie takie nudne, jak Ci się wydaje, bejb ;) Nie dzieje się za dużo ale czyta się przyjemnie.
Generalnie... za krótko! Chcę więcej i to już, teraz, zaraz!
Rozdział jest okej, bez zbędnych podnieceń ale i tak mi się podoba i dalej jestem Twą najwierniejszą Anżelinarką!! <3333333333
Kocham <3333
Agu ;3
Wow zaskoczylas czekam na nn!!!
OdpowiedzUsuńJeeju zmutny ten rozdział. Po pierwsze zachowanie Justina, po drugie niewiadomo kiedy znowu się zobaczą. Gdzie ona wgl teraz pójdzie, do matki? O.o
OdpowiedzUsuń*smutny
UsuńNa wolność? Kurcze! Mam nadzieję, że się spotkają! Straaaasznie długo kazałaś na siebie czekać ;P Ale...opłacało się jak zwykle. Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńdobraaaaaaa.... "To co mam dla was przygotowane w następych rozdziałach może was zdziwić." szczerze? boję się..... ale tak na fakcie xD cóż. to że "czekaliśmy" na nowy rozdział to nic o czym powinnaś myśleć! to ty jesteś autorką i opublikujesz notkę wtedy kiedy będziesz chciała, a my musimy to po prostu uszanować i tyle. jak zauważyłaś, staram się ominąć komentowanie co do rozdziału, bo... po prostu mam dość słodzenia Ci w każdym komentarzu nooo!!!!:D:D weź raz dla odmiany napisz coś na co będę mogła ponarzekać a nieee!!!!:D:D:D znaczy... tak szczerze to trochę nie ogarnęłam tej akcji jak on ją "pobił" a już za chwilę ona się wypisuje... tak trochę, niedokończony wątek jak dla mnie, ale zapewne zrobiłaś to z premedytacją:D także tego. weny życzę i czekam na kolejny rozdział!:D:D:D buziaki:*:*:* [random-way.blogspot.com]
OdpowiedzUsuńOMG ten mój kochany szmaciarz ją pobił meeega ^^ Jak ja kocham jak coś się takiego dzieje :D
OdpowiedzUsuńMasz nam coś jeszcze lepszego do napisania? Nie wierze nie da się lepiej :P A tak słodzę Anżi żeby było milutko <3
Jak zawsze wszystko mi się podoba. Dlaczego tak dobrze piszesz, a ja nie mogę nic brzydko skomentować? Łee ;(
Mam: za długo czekałam na rozdział xD
omg omg omg omg omg omg omg, to opowiadanie jest C U D O W N E! podziel się swoim talentem, proszę
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystko jednym tchem. Zarówno pierwszą historię, jak i drugą. Masz to do siebie, że lubisz szokować, co? Mnie niektóre zdarzenia czy opisy naprawdę autentycznie zszokowały! Przynajmniej nie owijasz w bawełnę, w słowach oddajesz rozpacz jak i okrucieństwo. Potrafisz napisać coś tak, by człowiek naprawdę czuł się zgorszony. Nie słodzisz. I to mi się naprawdę podoba! Byłam zawiedziona, gdy dotarłam do tego rozdziału, gdyż, na razie, jest ostatnim... Mam nadzieję, że w najbliższych dniach dodasz coś nowego, byłabym naprawdę wniebowzięta! Natchnęłaś mnie do napisania czegoś swojego i chociaż oczy mnie cholernie bolą i zaniedbałam obowiązki domowe, jestem szczęśliwa, że natrafiłam na Twój blog. Naprawdę szczęśliwa!
OdpowiedzUsuńwww.jedna-chwila-jb.blogspot.com