czwartek, 21 lutego 2013

7. Choruje na śmierć

            Kolejne spotkanie, kolejna działa, kolejny raz się naćpałam. Znów poczułam, że mam po co żyć, że jednak jest sens istnienia. I choć choruje na śmierć, a w żyłach lęk krąży zamiast krwi, to właśnie w tej chwili oddycham pełną piersią i z lekkością jestem w stanie powiedzieć chcę żyć!
            Odetchnęłam głęboko. Pierwszy raz brałam kwas, a po tym ma się wizję. Nie bałam się – wręcz przeciwnie z niecierpliwością czekałam, aż narkotyk zadziała a ja zobaczę wytwory mojego mózgu. Byłam podekscytowana tym co przyniesie mi los, to było tak dziwne, a zarazem wspaniałe i podniecające. Bo przecież nie mogłam ograniczać się tylko do mojej heroiny nie chciałam dać się zaszufladkować, a to, że Bieber miał dziś tylko kwas było doskonałą okazją do poznania nowych doznać, a przy okazji sprawdzenia samej siebie. Kto wiedział co za chwilę zobaczę i poczuję, mogło być to coś pięknego lub przerażającego. Mógł być to nawet cień, który od naszego ostatniego spotkania, co prawda się nie pojawił, ale zostawił piętno na moim mózgu, a w sercu zasiał strach.
            Patrzyłam się w sufit, sama nie wiedziałam czy minęło kilka minut, sekund, czy może nawet godzin. Przechyliłam głowę i spojrzałam na lampę zawieszoną na suficie, której światło raniło moje oczy. Nagle znikąd pojawiły się dwa słonie. Zaśmiałam się nerwowo i wyciągnęłam dłoń by je dotknąć, wydawały się takie piękne. Zanosiłam się od śmiechu czując jak wielkie zwierzęta łaskoczą moje dłonie swoimi zimnymi trąbami. Po chwili w mojej głowie zrodził się pomysł bym dosiadła jednego ze słoni. Klasnęłam w dłonie i już chciałam się podnieść, kiedy nagle oczy zwierząt zmieniły wyraz. Złość zalała je całe przez co stały się czarne. Zastygłam w bezruchu nie wiedząc jak się zachować, kiedy jednak zaczęły się do mnie zbliżać trąbiąc przy tym głośno, jednym sprawnym susem zeskoczyłam z łóżka i wskoczyłam pod stół. Byłam przerażona. Skulona pod stołem oddychałam ciężko i zastanawiałam się nad droga ucieczki. Byłam zablokowana, rozwścieczone słonie były obok, bardzo blisko. Pisnęłam głośno i z całych sił zagryzłam wargi – cisza. Otumaniła mnie przejmująca cisza, jakby to co przed chwilą widziałam nigdy się nie wydarzyło. Otworzyłam szeroko usta i wychyliłam głowę spod stołu. Rzeczywiście pokój był pusty i nic nie wskazywało na to by kilka sekund temu biegały po tym pokoju dwa potężne i wściekłe słonie.
- Collins, to na pewno ten kwas – westchnęłam sama do siebie i złapałam się za pierś, w której mocno łomotało mi serce. Złapałam kilka głębokich wdechów i już miałam się wyczołgać spod nieszczęsnego mebla, kiedy na przedramieniu poczułam dziwne mrowienie. Kolejna wizja? Pomyślałam i skierowałam wzrok na praw dłoń. Wrzasnęłam przerażona widząc węże, które wypełzały z mojego rękawa. Energicznie machałam dłonią chcąc się ich wszystkich pozbyć jednak to nie pomagało. Co chwilę wypełzał nowy. Słysząc głośne syczenie czułam jak moje ciało drży, wiedziałam jedno musze je zabić! Zerwałam się na równe nogi i omiotłam spojrzeniem pokój. Na szafce leżały niewielkie nożyczki do papieru, które kilka dni temu pożyczył ma Carter. Robiąc jeden, duży krok znalazłam się przy szafce i złapałam nożyce w dłoń. Bez sekundy zawahania przystawiłam ostrze do dłoni, po której pełzały węże i niewielkim ostrzem przejechałam po nich. Krew strumieniami lała się z ich oślizgłych głów. Czułam ulgę, ale w tedy w mojej głowie pojawiły się kolejne wątpliwości. Przecież zabiłam tylko te kilka, które siedziało mi na rękach, a co jeśli po pokoju zdążyło się rozpełzać ich więcej?
            Trzęsąc się wybiegłam z pokoju. Zupełnie nie wiedziałam co się dzieje wokół mnie. Czułam, że krzyczę głośno błagając o jakąkolwiek pomoc – nikt nie słyszy. Biegłam sama nie wiem dokąd, byle z dala od tego co właśnie widziałam. W końcu wszystko zniknęło. Ciemność mnie ogarnęła. Umarłam?
~*~
Powoli otworzyłam najpierw jedno potem drugie oko. Powieki były niesamowicie ciężkie, a ja nie miałam siły by walczyć sama ze sobą i starać się utrzymać otwarte oczy. Oblizałam moje wyschnięte usta i kolejny raz uchyliłam oczy. Zdecydowanie to nie był mój pokój, na moje nieszczęście tylko mogłam się domyślać gdzie jestem i co się ze mną stało.
- Wiesz jaki dziś jest dzień? – podniosłam wzrok i zobaczyłam nad sobą biały kilt. Czyli szpital, ewentualnie ambulatorium, które znajdowało się na terenie ośrodka.
Pokiwałam głową dając lekarzowi znak, że nie.
- Wiesz co się stało? – kolejny raz kiwnęłam głową zaprzeczając,
- Wiesz gdzie jesteś?
- Domyślam się, że to szpital – wychrypiałam cicho i spojrzałam na wysokiego i dobrze zbudowanego mężczyznę.
            Lekarz z dezaprobatą pokiwał głową i usiadł na skraju łóżka. Przez moment wpatrywał się we mnie jakby starając się zebrać myśli. Co musiało się wydarzyć, że człowiek który nie powinien się przejmować mną wcale nie wiedział jak zacząć ze mną rozmowę? Byłam przerażona.
- No wiec próbowałaś polenić samobójstwo – zgromiłam go spojrzeniem. Przecież to niedorzeczne, nie miałam w planach zabicia siebie nie teraz bynajmniej. Spojrzałam na moje ręce, na których były zaszyte rany. Wyglądały jak szczeble drabiny, drabiny do nicości. – Nie wiadomo dlaczego to zrobiłaś, ale gdyby tego było mało dostałaś padaczki. Musieliśmy cię reanimować.
- Co?! – skrzywiłam się. – Kłamiesz – warknęłam w jego stronę. Nagle znikąd pojawiły się we mnie duże pokłady werwy i byłam gotowa wykłócać się z lekarzem, ze to co właśnie do mnie mówi, to stek kłamstw.
- Nie musisz mi wierzyć, ale jemu uwierzysz – zaśmiał się jakby pogardliwie i wyszedł z sali.
            Czy wiara kiedykolwiek była w stanie coś zmienić? Nigdy nie wierzyłam w istoty nadprzyrodzone, które stworzyły świat – do teraz. Miałam ochotę zacząć się modlić do Boga o odrobinę łaski. Czułam się okropnie z tym, co dowiedziałam się od doktora. Teraz na pewno wezmą mnie za wariatkę, a nigdy nią nie byłam. Powoli uciekałam w psychozę, bo bałam się stanąć przed lustrem i przyznać się, powiedzieć prawdę.
- Hej Mała – koło łóżka stał Justin i lekko się uśmiechał. Jego duże wargi rozpostarte w półuśmiechu wyglądały zniewalająco. Czułam jak na twarz wkrada mi się rumieniec.
- Co tu robisz? – musiałam zadać to pytanie. Ten chłopak zdecydowanie nie należał do tych miłych czy też troskliwych. Wiec czemu był tu teraz ze mną?
- Musiałem sprawdzić jak się masz – sapnął i obdarzył mnie spojrzeniem. – Jestem poniekąd odpowiedzialny za to, co się wydarzyło.
- Jak to? – moje oczy w tej chwili musiały wyglądać jak duże monety, byłam zaskoczona jego słowami.
- Ode mnie dostałaś kwas i t ja cię tu przyniosłem – pochylił się do przodu i wyszeptał mi na ucho. Po moim ciele momentalnie rozeszły się przyjemne ciarki.
- Uratowałeś mnie – powiedziałam i uśmiechnęłam się szeroko. Nie wiem dlaczego, ale zrobiło mi się miło na sercu. Od tak dawna nikt mi nie pomagał, nie był dla mnie dobry.
- I kolejny raz posądzili mnie o próbę zabójstwa – warknął, a w jego głosie można było wyczuć złość i żal. Czyli zły Justin wraca, a jego zmiana w anioła stróża była tylko chwilowa. W sumie czego ja się spodziewałam?
- Znowu? – nie mogłam powiedzieć, że wiedziałam przez co się tu znalazł. Jego reakcja mogła być ostra, a ja nie potrzebowałam kolejnych kłopotów.
- Długa historia – uciął zgrabnie rozmowę, ale ja nie chciałam mu się dać tak szybko spławić.
- Mów – nalegałam.
            Chłopak spojrzał na mnie dziwnie i nabrał powietrza w płuca. Przez chwilę na jego czole pojawiła się charakterystyczna zmarszczka, jakby się nad czymś zastanawiał. Czyli nie byłam na przegranej pozycji, zaufał mi i chciał się przede mną otworzyć, to musiało coś znaczyć. Poczułam, że jestem dla kogoś ważna. I może to była tylko obłuda ja chciałam zachować to uczucie w sercu.
- To było dawno temu – zaczął niepewnie. – Miałem kiedyś dziewczynę. Była piękna i bardzo się kochaliśmy. Razem też zaczęliśmy ćpać. Świat był w tedy jakby obok, a po drugiej stronie my. Szczęśliwi i zakochanie w sobie do granic możliwości. – Chłopak uśmiechnął się na wspomnienie o dziewczynie, a ja poczułam ukłucie w sercu. Czy to była zazdrość? – Miała na imię Cloe, byliśmy nierozłączni, myśleliśmy, że właśnie tak spędzimy życie. Jakie to było głupie. – zaśmiał się z pogardą. – Ciąg trwał długo sam nie wiem, rok może nawet więcej. Grzaliśmy dzień w dzień i wszystko. Gdy nie starczało pieniędzy zaczęliśmy zajmować się produkcją.
 Ja robiłem etap końcowy - dostawałem na watach brudne opium, prałem to w rozpuszczalniku, potem to było destylowane, odparowywane, acetylowane i z tego wychodziła heroina. Potem zasuszanie, odwirowanie i otrzymywaliśmy albo braun albo białą. Byłem w tedy bogiem wszystkich ćpunów na ulicy, dzieciaki latały za mną błagając o działkę. – wypiął klatkę piersiową jakby dumny ze swoich poczynań. – Cloe pomagała mi handlować nie chciałem żeby to robiła, ale ona chciała mi pomagać. Zgodziłem się. I w tedy to się stało. – przymknął powieki jakby bał się, że zaraz wypłyną mu z oczy łzy. Chcąc dodać mu otuchy ścisnęłam mocno jego dłoń. – Ćpaliśmy jak zawsze w garażu, to co ja zrobiłem. Wydawało mi się, że zrobiłem wszystko jak trzeba, ale coś poszło nie tak. Cloe wzięła za dużo, dostała zapaści. Byłem tak naćpany, że nawet nie zauważyłem kiedy odeszła. Nie widziałem jak umiera, byłem zajęty ćpaniem! – warknął i spojrzał na mnie wściekły. W jego oczach szkliły się krystaliczne łzy. – Kiedy trochę prze trzeźwiałem i zobaczyłem jej zwłoki na posadzce wpadłem w panikę. Krzyczałem mając nadzieję, że tylko straciła przytomność lub zasnęła. Niestety ona już nie oddychała. Wziąłem jej zimne i szczupłe ciało w ramiona i niosłem do najbliższego szpitala.
- Justin.. – szepnęłam i podniosłam się na łokciach by spojrzeć chłopakowi w oczy.
- Nie! – wrzasnął tak głośno, że na pewno całe piętro go usłyszało. – Niosłem jej trupa na rękach przez trzy kilometry. Wiesz co ta za uczucie? Ta bezsilność niosąc ukochaną osobę na rękach wiedząc, że to przez ciebie umarła?
            Łzy płynęły z jego oczu jedna po drugiej. Chciałam mu pomóc, ale nie wiedziałam jak. Jedynym wyjściem było milczenie. Nie było słów i obydwoje doskonale o tym wiedzieliśmy. Po chwili szatyn padł w moje ramiona i ścisnął mnie mocno. Otuliłam jego trzęsące się ciało ramionami chcąc mu w ten sposób pokazać, że może na mnie liczyć.
- Ciii – szeptałam mu na ucho, delikatnie gładząc jego idealnie ułożone włosy. Czułam ciężar na sercu, tak jakbym od teraz ja dzieliła z nim ten koszmar.
            On nic nie odpowiedział. Podniósł tylko głowę i spojrzał na mnie przekrwionymi oczami. Zabrakło mi tchu w piersiach, niesamowitość tych oczu mnie otumaniała. On cały działał na mnie w tak cholernie magiczny sposób, że nie umiałam tego w żaden sposób sprecyzować. Uśmiechnęłam się delikatnie i mocniej zacisnęłam dłonie na jego plecach. Dla niego to był jakby znak. Bez jakiejkolwiek zapowiedzi natarł na mnie obejmując moje wargi swoimi. Serce od razu zaczęło szybko bić, a mózg w nadmiernych ilościach produkował adrenalinę. Czyste szaleństwo. Delikatnie raz po razie muskał moje usta, a za chwilę do niewinnych pocałunków doszedł jego język. Silnie napierał na mnie chcąc tym samym bym uchyliła wargi i pozwoliła mu na śmielsze poczynania. Po kilku minutach droczenia się z nim, kiedy usłyszałam ciche pomrukiwanie szatyna uchyliłam usta. Chłopak od razu wtargnął do środka swoim językiem. Wyprężona niczym struna przyjmowałam wszystkie pieszczoty, którymi mnie obdarowywał. Drażnił moje podniebienie, przygryzał delikatnie wargi, gładził językiem zęby lub toczył zaciętą walkę o dominację z moim językiem. Po chwili odsunął się ode mnie chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Przyłożyłam dłoń do ust nadal nie mogąc uwierzyć w to co się wydarzyło. Trzęsłam się jakby mi było zimno, a tak naprawdę czułam podniecenie i chęć zdobycia czegoś więcej.
- Mała – Justin warknął patrząc mi w oczy i zacisnął na mojej szyi dłoń. Z przerażeniem spojrzałam na niego nie wiedząc o co mu może teraz chodzić.
- Co ? – wydukałam przestraszona.
- Lepiej żeby to, co ci powiedziałem zostało między nami. – mruknął i znów zbliżył się do mnie i delikatnie pocałował mój policzek.
Zdecydowanie przez niego zwariowałam. 
~*~
No i jest. W miarę dobry i mi się podoba. a wy co o tym sądzicie?
http://ask.fm/Cermittt w razie jakichkolwiek pytań, to zapraszam :3

8 komentarzy:

  1. Dojebany rozdział :D Justin popada ze skrajności w skrajność :D czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  2. łeeee, brak mi słów :(
    Genialny! Niespodzianka też jest! <3
    Serio, nie wiem co powiedzieć teraz. Lepiej być nie mogło! ;D
    Kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow świetny !!!! Powiedział jej:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Popłakałam się. Dobrze, że jej powiedział. Jestem ciekawa co wydarzy się w następnym rozdziale :D

    OdpowiedzUsuń
  5. o mój Boże! Rozdział niesamowity *.* Jestem ciekawa co będzie dalej!

    OdpowiedzUsuń
  6. jaaaaa<3 skoro ty jesteś z siebie zadowolona, to powiedz mi co ja mam na to powiedzieć?! jedno jest pewne. nie spodziewałam się takiego obrotu. na serio... kto by pomyślał, że dojdzie do tego, że prawie się zabije.. nieświadomie, ale zawsze coś!;) no i Justin... ta jego historia była hmm... cóż.... głęboka, jeśli można to tak skomentować... no no no;) czekam na kolejny kochana:*:*:** [random-way.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  7. OMG OMG
    zaskoczyłaś mnie znowu...ładnie to tak? Buhahah ładnie ładnie :> Podoba mi sie podoba bo ty zadowolona :>
    KOcham najmocniej <333

    OdpowiedzUsuń