Zerwałam się przerażona z
łóżka i nieprzytomnym wzrokiem rozejrzałam się po pokoju. Dochodziła czwarta
nad ranem, na dworze powoli zaczynało świtać. Oddychałam ciężko i mocno
zaciskałam dłonie w pięści. Nagle po pokoju przemknęła ciemna postać, pisnęłam
cicho i wbiłam zęby w dolną wargę. Bałam się poruszyć, żeby tylko zmora mnie
nie zauważyła.
- Zgiń! – tuż przy uchu usłyszałam wysoki, piskliwy głos, a mój policzek owiał zimny oddech. Serce jeszcze bardziej przyśpieszyło bicie, a po plecach płynęły stróżki ziemnego potu.
- Czego chcesz? – wyjąkałam patrząc na jeden punkt na ścianie i małymi haustami łapiąc powietrze do płuc. Jeśli kiedykolwiek czegoś się byłam, było to nic w porównaniu do tego, co czułam teraz.
- Dziwka! – kolejny pisk, który omal nie rozsadził mi czaszki. Krew pulsowała mi w żyłach, a ręce drżały.
- Odejdź! – wrzasnęłam na całe gardło i zaczęłam energicznie wymachiwać rękami chcąc odgonić od siebie cień
Po pomieszczeniu rozszedł się szyderczy śmiech, a ja zacisnęłam ręce mocno na kołdrze będąc gotowa do ataku. Minuty jednak mijały, a dziwna postać rozpłynęła się w nicości. Świstem wypuściłam powietrze z płuc i rzuciłam się na niewygodny materac. Jak nazwać to, co wydarzyło się przed chwilą? Czy był to tylko wymysł mojej chorej wyobraźni, czy ktoś tu naprawdę był? Pokręciłam zdenerwowana głową i nie wiedząc co ze sobą zrobić wstałam i wyszłam z pokoju.
Stawiałam kroki bardzo powoli, jakby nadal bojąc się, że za chwilę postać wróci i zrobi mi krzywdę. Czułam, ze z każdego kąta spogląda na mnie cień i tylko czeka na moją chwilę nieuwagi. Przez myśl przeszło mi by powiedzieć o tym Carterowi, ale bałam się, że weźmie mnie za wariatkę, a przecież ja nią nie byłam. Miałam moje małe zachwiania, lepsze i gorsze dni, ale i tak najbardziej doskwierało mi życie. Każdy dzień był udręką, moją własną drogą krzyżową. Piekło to inni ludzie, ja jestem szatanem. Lucyferem, który każdego dnia zatraca się w coraz bardziej w swojej podłości i własnym nieistnieniu.
Podskoczyłam przerażona słysząc szepty dochodzące zza rogu. Złapałam się za klatkę piersiową i westchnęłam próbując się uspokoić. Zdecydowanie byłam zbyt płochliwa. Nie mogłam pozwolić sobie na to by strach mną zawładnął.
- Malakai! – usłyszałam podniesiony głos Justina – Czy ty naprawdę jesteś tak głupi? – warknął. Wychyliłam się zza ściany i zobaczyłam szatyna, który przypierał do ściany wysokiego, czarnoskórego chłopaka, który z przerażeniem patrzył na oczy brązowookiego. Wspaniałe oczy bez źrenic, w których odpijała się cała nędza ćpuna.
- Bieber, przecież wiesz, ze jak będę miał to ci oddam – wymruczał chłopak.
- Skończ pieprzyć! – Justin uderzył pięścią w ścianę wyraźnie zirytowany całą sytuacją. – Czy ja ci wyglądam na instytucję charytatywną?!
Zatkałam usta dłonią by nie wydać z siebie żadnego dźwięku widząc jak szatyn zadaje murzynowi pierwszy cios. Chciałam stamtąd uciekać, ale moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Przywarłam do ściany i mocno zacisnęłam powieki chcąc pozbyć się z głowy obrazu bójki. Jak na jedną noc moje życie w nadmiarze dostarczyło mi atrakcji.
- Co ty tu robisz Mała?! – niepewnie uchyliłam powiekę i zobaczyłam przed sobą czerwoną ze złości twarz chłopaka. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami, bo co mu miałam odpowiedzieć? – Czy ty za mną łazisz?
- Nie pochlebiaj sobie – sama nie wiem skąd nagle we mnie wezbrała się odwaga by w taki sposób odpowiedzieć szatynowi. Przecież wiedziałam do czego był zdolny, a mimo to nadal nie potrafiłam ugryźć się w język.
- Nie ładnie – syknął i pogroził mi palcem po czym zaśmiał się lekko. Patrzyłam na niego jak na szaleńca. Ciągle nie docierało do mnie, że ten chłopak był taki niestabilny emocjonalnie.
- Dlaczego go pobiłeś? – brązowooki znów się zaśmiał. Czy jego jedyną odpowiedzią na wszystko jest ten cholernie irytujący śmiech?
- Bo od ciebie Mała – spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek i oblizał swoje pełne wargi końcówką języka. – Mogę dostać coś w zamian. – mruknął i ścisnął mój pośladek. Nie mogłam powtrzymać się od cichego westchnienia przyjemności. Jestem tylko człowiekiem, a on dobrze wiedział jak wykorzystać swoją urodę do władania takimi jak ja.
- Myślisz, że już zawsze będziesz dostawał to co chcesz? – prychnęłam i zmierzyłam go wzrokiem. Jego pewność siebie była wręcz przytłaczająca, ale mnie w swój dziwny sposób pociągała.
- A jest inna możliwość? – spojrzał mi w oczy i przysunął się do mnie jeszcze bliżej. Doskonale czułam jego mocne perfumy, oddech na skórze i napięte mięśnie klatki piersiowej. Wariowałam.
- Nie jestem zabawką! – chciałam zabrzmieć pewnie, a nawet srogo. Zamiast tego z moich ust wypłynął dziwny bełkot, za który przeklęłam się w myślach.
- Ale i tak jesteś moja.
- Zgiń! – tuż przy uchu usłyszałam wysoki, piskliwy głos, a mój policzek owiał zimny oddech. Serce jeszcze bardziej przyśpieszyło bicie, a po plecach płynęły stróżki ziemnego potu.
- Czego chcesz? – wyjąkałam patrząc na jeden punkt na ścianie i małymi haustami łapiąc powietrze do płuc. Jeśli kiedykolwiek czegoś się byłam, było to nic w porównaniu do tego, co czułam teraz.
- Dziwka! – kolejny pisk, który omal nie rozsadził mi czaszki. Krew pulsowała mi w żyłach, a ręce drżały.
- Odejdź! – wrzasnęłam na całe gardło i zaczęłam energicznie wymachiwać rękami chcąc odgonić od siebie cień
Po pomieszczeniu rozszedł się szyderczy śmiech, a ja zacisnęłam ręce mocno na kołdrze będąc gotowa do ataku. Minuty jednak mijały, a dziwna postać rozpłynęła się w nicości. Świstem wypuściłam powietrze z płuc i rzuciłam się na niewygodny materac. Jak nazwać to, co wydarzyło się przed chwilą? Czy był to tylko wymysł mojej chorej wyobraźni, czy ktoś tu naprawdę był? Pokręciłam zdenerwowana głową i nie wiedząc co ze sobą zrobić wstałam i wyszłam z pokoju.
Stawiałam kroki bardzo powoli, jakby nadal bojąc się, że za chwilę postać wróci i zrobi mi krzywdę. Czułam, ze z każdego kąta spogląda na mnie cień i tylko czeka na moją chwilę nieuwagi. Przez myśl przeszło mi by powiedzieć o tym Carterowi, ale bałam się, że weźmie mnie za wariatkę, a przecież ja nią nie byłam. Miałam moje małe zachwiania, lepsze i gorsze dni, ale i tak najbardziej doskwierało mi życie. Każdy dzień był udręką, moją własną drogą krzyżową. Piekło to inni ludzie, ja jestem szatanem. Lucyferem, który każdego dnia zatraca się w coraz bardziej w swojej podłości i własnym nieistnieniu.
Podskoczyłam przerażona słysząc szepty dochodzące zza rogu. Złapałam się za klatkę piersiową i westchnęłam próbując się uspokoić. Zdecydowanie byłam zbyt płochliwa. Nie mogłam pozwolić sobie na to by strach mną zawładnął.
- Malakai! – usłyszałam podniesiony głos Justina – Czy ty naprawdę jesteś tak głupi? – warknął. Wychyliłam się zza ściany i zobaczyłam szatyna, który przypierał do ściany wysokiego, czarnoskórego chłopaka, który z przerażeniem patrzył na oczy brązowookiego. Wspaniałe oczy bez źrenic, w których odpijała się cała nędza ćpuna.
- Bieber, przecież wiesz, ze jak będę miał to ci oddam – wymruczał chłopak.
- Skończ pieprzyć! – Justin uderzył pięścią w ścianę wyraźnie zirytowany całą sytuacją. – Czy ja ci wyglądam na instytucję charytatywną?!
Zatkałam usta dłonią by nie wydać z siebie żadnego dźwięku widząc jak szatyn zadaje murzynowi pierwszy cios. Chciałam stamtąd uciekać, ale moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Przywarłam do ściany i mocno zacisnęłam powieki chcąc pozbyć się z głowy obrazu bójki. Jak na jedną noc moje życie w nadmiarze dostarczyło mi atrakcji.
- Co ty tu robisz Mała?! – niepewnie uchyliłam powiekę i zobaczyłam przed sobą czerwoną ze złości twarz chłopaka. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami, bo co mu miałam odpowiedzieć? – Czy ty za mną łazisz?
- Nie pochlebiaj sobie – sama nie wiem skąd nagle we mnie wezbrała się odwaga by w taki sposób odpowiedzieć szatynowi. Przecież wiedziałam do czego był zdolny, a mimo to nadal nie potrafiłam ugryźć się w język.
- Nie ładnie – syknął i pogroził mi palcem po czym zaśmiał się lekko. Patrzyłam na niego jak na szaleńca. Ciągle nie docierało do mnie, że ten chłopak był taki niestabilny emocjonalnie.
- Dlaczego go pobiłeś? – brązowooki znów się zaśmiał. Czy jego jedyną odpowiedzią na wszystko jest ten cholernie irytujący śmiech?
- Bo od ciebie Mała – spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek i oblizał swoje pełne wargi końcówką języka. – Mogę dostać coś w zamian. – mruknął i ścisnął mój pośladek. Nie mogłam powtrzymać się od cichego westchnienia przyjemności. Jestem tylko człowiekiem, a on dobrze wiedział jak wykorzystać swoją urodę do władania takimi jak ja.
- Myślisz, że już zawsze będziesz dostawał to co chcesz? – prychnęłam i zmierzyłam go wzrokiem. Jego pewność siebie była wręcz przytłaczająca, ale mnie w swój dziwny sposób pociągała.
- A jest inna możliwość? – spojrzał mi w oczy i przysunął się do mnie jeszcze bliżej. Doskonale czułam jego mocne perfumy, oddech na skórze i napięte mięśnie klatki piersiowej. Wariowałam.
- Nie jestem zabawką! – chciałam zabrzmieć pewnie, a nawet srogo. Zamiast tego z moich ust wypłynął dziwny bełkot, za który przeklęłam się w myślach.
- Ale i tak jesteś moja.
~*~
Fotel w gabinecie Johna już chyba
zawsze będzie taki niewygodny, moje myśli zawsze będą mi doskwierać, a życie
nigdy nie będzie lepsze. Ciągle myślami powracałam do poprzedniej nocy, nie
mogłam pozbyć się z myśli rozwścieczonej twarzy brązowookiego. Chłopak był zły,
przesiąkł tym do szpiku kości, a ja głupiutka dziewczyna szalałam za nim. Nie
wiedziałam o nim zupełnie nic i zdawałam sobie sprawę z tego, że chłopak sam z
siebie nic mi nie powie. Byliśmy na odwyku tu nic nie było normalne. Nawet
nasze pozorne myślenie o byciu zwykłym człowiekiem było tylko naszym myśleniem.
Stanęłam przy szafce z dużym napisem akta i pocierałam o siebie dłonie. Wiedziałam, ze to co za chwilę zrobię jest złe, ale czy miałam inne wyjście? Głód informacji był równie silny jak głód narkotykowy. Nie mogłam się powtrzymać, a życie w niewiedzy było katorgą. Drżącą dłonią otworzyłam szufladę oznaczoną literą B i wskazującym palcem przerzucałam karty pacjentów. Zagryzłam wargi w wąską linię i w skupieniu poszukiwałam tej, która interesowała mnie najbardziej. Nawet nie zdawałam sobie sprawy ilu pacjentów ma ta placówka, ludzie których widywałam na korytarzu byli jej tylko maleńką cząstką. Kiedy moje oczy zobaczyły nazwisko Bieber moja krew zawrzała. Adrenalina zaczęła pulsować w żyłach, byłam podekscytowana. Czułam, że zaraz odkryję coś, co zmieni moje życie na zawsze.
Usiadłam na biurku i przerzucałam kartki papieru. Nie interesowały mnie objawy choroby i tok terapii, potrzebowałam mocniejszych wrażeń. I w tedy mój wzrok napotkał, to czego chciał. Pochłaniałam słowa jak szalona nie mogąc uwierzyć, że to co widzę jest prawdziwe. Ten brązowooki szatyn był mordercą?
- Skierowany wyrokiem sądu na odbycie terapii – czytałam cicho jakby chcąc się upewnić, że mój mózg wcale nic sobie nie wymyśla. Kręciłam głową nadal nie mogąc w to uwierzyć.
Przerażona odłożyłam kartę na swoje miejsce i wróciłam na niewygodny fotel. Wierciłam się w nim jak szalona starając sobie przyswoić informacje. Ten dwudziestoletni Kanadyjczyk był mordercą, który tu w Nowym Jorku miał odbyć swoją karę. Moje całe ciało wstrząsały spazmatyczne drgawki. Oddychałam głęboko starając się uspokoić – na marne. Zadałam się z mordercą, człowiekiem bez skrupułów, dla którego morderstwo nie było niczym nadzwyczajnym. Czy ja nawet w zakładzie nie pozbędę się mojego pecha?
Warknęłam zła sama na siebie i zaczęłam się zastanawiać, co dalej z tym wszystkim. Wiedziałam, że od tak nie odpuszczę sobie znajomości z tym chłopakiem chociażby dlatego, że tylko on mógł dać mi to czego nikt inny nie mógł. Poza tym miał w sobie taki magnetyzm, że po jednym spotkaniu nie da się myśleć już o niczym innym.
Stanęłam przy szafce z dużym napisem akta i pocierałam o siebie dłonie. Wiedziałam, ze to co za chwilę zrobię jest złe, ale czy miałam inne wyjście? Głód informacji był równie silny jak głód narkotykowy. Nie mogłam się powtrzymać, a życie w niewiedzy było katorgą. Drżącą dłonią otworzyłam szufladę oznaczoną literą B i wskazującym palcem przerzucałam karty pacjentów. Zagryzłam wargi w wąską linię i w skupieniu poszukiwałam tej, która interesowała mnie najbardziej. Nawet nie zdawałam sobie sprawy ilu pacjentów ma ta placówka, ludzie których widywałam na korytarzu byli jej tylko maleńką cząstką. Kiedy moje oczy zobaczyły nazwisko Bieber moja krew zawrzała. Adrenalina zaczęła pulsować w żyłach, byłam podekscytowana. Czułam, że zaraz odkryję coś, co zmieni moje życie na zawsze.
Usiadłam na biurku i przerzucałam kartki papieru. Nie interesowały mnie objawy choroby i tok terapii, potrzebowałam mocniejszych wrażeń. I w tedy mój wzrok napotkał, to czego chciał. Pochłaniałam słowa jak szalona nie mogąc uwierzyć, że to co widzę jest prawdziwe. Ten brązowooki szatyn był mordercą?
- Skierowany wyrokiem sądu na odbycie terapii – czytałam cicho jakby chcąc się upewnić, że mój mózg wcale nic sobie nie wymyśla. Kręciłam głową nadal nie mogąc w to uwierzyć.
Przerażona odłożyłam kartę na swoje miejsce i wróciłam na niewygodny fotel. Wierciłam się w nim jak szalona starając sobie przyswoić informacje. Ten dwudziestoletni Kanadyjczyk był mordercą, który tu w Nowym Jorku miał odbyć swoją karę. Moje całe ciało wstrząsały spazmatyczne drgawki. Oddychałam głęboko starając się uspokoić – na marne. Zadałam się z mordercą, człowiekiem bez skrupułów, dla którego morderstwo nie było niczym nadzwyczajnym. Czy ja nawet w zakładzie nie pozbędę się mojego pecha?
Warknęłam zła sama na siebie i zaczęłam się zastanawiać, co dalej z tym wszystkim. Wiedziałam, że od tak nie odpuszczę sobie znajomości z tym chłopakiem chociażby dlatego, że tylko on mógł dać mi to czego nikt inny nie mógł. Poza tym miał w sobie taki magnetyzm, że po jednym spotkaniu nie da się myśleć już o niczym innym.
~*~
Słaby, o niczym ale jest. Chciałam dodać, ponieważ zmieniłam szablon. Podoba się?
Następny nie wiem kiedy, ale obiecuje wam niezłą akcje ^^
http://ask.fm/Cermittt > gdyby ktoś miał jakieś pytania :3
Następny nie wiem kiedy, ale obiecuje wam niezłą akcje ^^
http://ask.fm/Cermittt > gdyby ktoś miał jakieś pytania :3
Jaki słaby! Wszystkie twoje rozdziały są DOBRE! Zagięłaś mnie, że Justin jest mordercą...aż się boję o Lanę ;/ Trochę się naczekałam na ten rozdział♥ Dzięki wielkie za zaspokojenie mojej ciekawości! I czekam NIECIERPLIWIE na następny♥
OdpowiedzUsuńweeeeeźźźźźź.... nie dobijaj mnie! czy ty kiedykolwiek czytałaś słaby rozdział? najwidoczniej nie, skoro porównujesz się do takiego czegoś...*.* masakra jest. może i nic się nie dzieję, ale... w sumie taka kolej rzeczy. musisz najpierw nas przytrzymać, żeby później rozje*** akcją:D mam rację? no mam rację?! oczywiście, że tak. czekamy z niecierpliwością na następny, bejbe!!!:*:* no i oczywiście, szablon cudowny jak zwykle zresztą:D:D buziaki:*:*:* [random-way.blogspot.com]
OdpowiedzUsuńPfff nie wkurzaj mnie i nawet nie mów, że jest słaby! Zaskoczyłaś mnie nieźle, Justin mordercą? O.o
OdpowiedzUsuńTo jest niby słabe? przypierdolę Ci kotku :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się. Nie spodziewałam się że Jus bd mordercą o___O
Looo jezu nie mogę się doczekać następnego <3333
Czeekam :*:*
Słaby nie jest i o niczym też nie.
OdpowiedzUsuńJest po prostu ok iiii wniósł chyba dosyć ważne info do opka, więc coś tam jednak się działo ;D
Nie jest źle, spodziewałam się czegoś gorszego ale... mogło być lepiej. Nie wiem jak ale mogło. haha, no ale Ci wybaczam i wierzę w lepszy rozdzial następnym razem <33333
Kocham!! <33333333
Coraz bardziej zaczyna mi się podobać to opowiadanie! Justin, morderca i ćpun naraz. No nieźle. Dodawaj szybko następny *-*
OdpowiedzUsuń