Dużymi haustami łapałam powietrze do płuc, które z dnia na dzień pracowały coraz gorzej. Każdy centymetr mojego ciała dawał mi boleśnie o sobie znać. Wyłam, wijąc się z bólu mięśni. Nie chciało mi się żyć – chciałam się zabić, to było jedyne wyjście. Ta udręka to jedynce co mam, a ja tego nie potrzebuję. Pragnę śmierci, dojrzałam do niej, tylko w nią wierzę i tylko ona jest w stanie dać mi wieczny spokój. Zdawałam sobie sprawę, że długo tak nie dam rady. Czułam się coraz gorzej, ale wiedziałam, ze apogeum dopiero miało nadejść. Wszystko co złe było jeszcze przede mną. Jednak nie było już we mnie nawet odrobiny człowieczeństwa, ani nawet siły, która powstrzymałaby pęd ku zagładzie. Na moje nieszczęście słodka śmierć nie chciała nadejść i porwać mnie w swoje ramiona dając mi ukojenie. Nikt nie chciał się zlitować nad ćpunką bez przyszłości, właściwie bez przeszłości również.
Wydalam z siebie cichy pomruk kiedy kolejny skurcz mięśni nawiedził moje ciało. Odchyliłam głowę do tyłu i mocno zacisnęłam powieki chcąc przeczekać przeszywający mnie ból. Istne tortury, których nie życzyłabym nawet największemu wrogowi. Kiedy mięśnie zaczęły się powoli rozkurczać jak na złość dopadł mnie niespodziewany napad kaszlu. Zatkałam wyschnięte wargi dłonią, a po chwili na wewnętrznej stronie poczułam coś dziwnego. Kiedy odchyliłam nieco głowę zobaczyłam gęstą krew na ręce. Na twarz wkradł mi się lekki uśmiech, bo oznaczało to mniej więcej tyle, że być może koniec jest już tuż, tuż być może na wyciągnięcie ręki.
Wydalam z siebie cichy pomruk kiedy kolejny skurcz mięśni nawiedził moje ciało. Odchyliłam głowę do tyłu i mocno zacisnęłam powieki chcąc przeczekać przeszywający mnie ból. Istne tortury, których nie życzyłabym nawet największemu wrogowi. Kiedy mięśnie zaczęły się powoli rozkurczać jak na złość dopadł mnie niespodziewany napad kaszlu. Zatkałam wyschnięte wargi dłonią, a po chwili na wewnętrznej stronie poczułam coś dziwnego. Kiedy odchyliłam nieco głowę zobaczyłam gęstą krew na ręce. Na twarz wkradł mi się lekki uśmiech, bo oznaczało to mniej więcej tyle, że być może koniec jest już tuż, tuż być może na wyciągnięcie ręki.
~*~
- Och, skończ pieprzyć Carter! – warknęłam ostro i zmierzyłam spojrzeniem młodego stażystę. Jego gadanie doprowadzało mnie do szału i choć był tysiąc razy lepszy niż Parker, to jego wrodzona upierdliwość była dla mnie nie do zniesienia.
- Lana nie tym tonem! – upomniał mnie i zmierzył chłodnym spojrzeniem. Wzruszyłam tylko ramionami dając mu znak, że nawet w najmniejszym stopniu nie przejęłam się jego uwagą. Bo niby czemu miałabym to zrobić?
- Na dziś chyba już skończyliśmy – mruknęłam i oparłam łokcie o podłokietniki fotela na którym wygodnie siedziałam. Czułam, że dziś już nie dam rady wytrzymać nawet sekundy w jego towarzystwie.
- Skończymy dopiero kiedy ja o tym zdecyduje. – odburknął mi i złożył ręce niczym do modlitwy, a potem oparł o nie głowę i wpatrywał się we mnie intensywnie.
Nienawidziłam gdy ktoś lustrował mnie spojrzeniem. Wydawało mi się wtedy, że moje uporczywe myśli są na tyle głośne, że każdy jest je w stanie usłyszeć. Może i było to niedorzeczne, ale przecież ja taka właśnie byłam. Pełna skrajności, przeciwieństw i ćpuńskich nawyków. Nigdy nie twierdziłam, że byłam normalna, zawsze byłam ponad to wszystko.
- Collins, czy ty mnie w ogóle słuchasz?! – warknął oburzony i uderzył pięścią w drewniane biurko. Automatycznie poskoczyłam na fotelu i spojrzałam na niego z pogardą.
- Daj mi spokój John, naprawdę nie mam siły na użeranie się dziś z tobą – pokręciłam głową i świstem wypuściłam powietrze z płuc. Właśnie to było najgorsze. Oprócz tragicznego stanu fizycznego, moja psychika również z dnia na dzień coraz bardziej rozsypywała się w kawałki. Zmienne nastroje, napady paniki i szału były na tyle przytłaczające, że we mnie samej wywoływały strach i jeszcze większą niechęć do samej siebie. Czułam jakby nad moim ciałem i umysłem kontrolę przejęła zupełnie obca osoba i nie dając mi możliwości wyboru – robiła ze mną co chciała.
-Po pierwsze nie jestem uzależniona. – mruknęłam zaczynając wyliczać na palcach moje argumenty. – Po drugie ty nawet nie wiesz, co to znaczy być ćpunem, więc z łaski swojej nie wypytuj o to mnie, a po trzecie pozwól mi wreszcie skończyć tą i tak do nikąd nie prowadzącą pogawędkę. – oblizałam końcem języka wargi kończąc moją wypowiedz i powoli podnosiłam się do pionu.
- Siadaj! – warknął John, na co niemalże od razu zareagowałam, wykonując rozkaz. Przez moment czułam jak skołatane serce łomocze mi w klatce piersiowej, wszystko to, przez ten jego nieznoszący sprzeciwu ton, który doprowadzał mnie do szaleństwa.
- Czego ty jeszcze ode mnie chcesz? – syknęłam i wbiłam wściekłe spojrzenie w bruneta. Czułam jak narasta we mnie złość. Adrenalina coraz szybciej buzuje mi żyłach, a nieznośne myśli znów cichutko szepczą jak łatwo i szybko pozbyć się osoby Johna Cartera.
- Gdyby to jeszcze do ciebie nie dotarło jesteś na terapii, a na takich spotkaniach mamy rozmawiać, a nie ciągle pokazywać swoje humory Collins – mruknął i jakby nieświadomie poprawił dłonią swoje idealnie ułożone włosy, czym wywołał u mnie jeszcze większą furię.
Podnosząc się szybko ze skórzanego fotela, stanęłam na równych nogach i niemalże tocząc pianę z ust spojrzałam na chłopaka. Zamaszystym ruchem zrzuciłam wszystko, co znajdowało się na dębowym biurku i wykrzykując niemiłe epitety w kierunku lekarza wiłam się niczym wariatka.
- Zabiję cię! – wrzeszczałam na całe gardło pogrążona w furii i zupełnie nieświadoma swoich czynów. Bez namysłu chwyciłam w dłoń kawałek szkła z rozbitej lampy, która jeszcze niedawno stała na biurku i zaciskając na nim dłoń rzuciłam się z nim na Cartera. Gdyby nie zwinny unik chłopaka i wezwanie ochrony, prawdopodobnie poderżnęłabym mu gardło z zimną krwią. Jakby bycie ćpunką mi nie wystarczyło, ja musiałam do mojej szerokiej listy przestępstw dopisać jeszcze próbę morderstwa.
- Puszczaj!- warczałam starając się wyrwać z silnych ramion ochroniarza, które oplotły moja talię i doskonale zablokowały mi wszystkie ruchy. – Carter ty gnido, zabiję cię jak nie dziś to jutro! – wrzasnęłam jeszcze zanim ostatecznie zostałam wyprowadzona z pokoju, a potem otumaniona środkiem uspokajającym albo nawet usypiającym, po czym straciłam świadomość popadając w letarg.
- Lana nie tym tonem! – upomniał mnie i zmierzył chłodnym spojrzeniem. Wzruszyłam tylko ramionami dając mu znak, że nawet w najmniejszym stopniu nie przejęłam się jego uwagą. Bo niby czemu miałabym to zrobić?
- Na dziś chyba już skończyliśmy – mruknęłam i oparłam łokcie o podłokietniki fotela na którym wygodnie siedziałam. Czułam, że dziś już nie dam rady wytrzymać nawet sekundy w jego towarzystwie.
- Skończymy dopiero kiedy ja o tym zdecyduje. – odburknął mi i złożył ręce niczym do modlitwy, a potem oparł o nie głowę i wpatrywał się we mnie intensywnie.
Nienawidziłam gdy ktoś lustrował mnie spojrzeniem. Wydawało mi się wtedy, że moje uporczywe myśli są na tyle głośne, że każdy jest je w stanie usłyszeć. Może i było to niedorzeczne, ale przecież ja taka właśnie byłam. Pełna skrajności, przeciwieństw i ćpuńskich nawyków. Nigdy nie twierdziłam, że byłam normalna, zawsze byłam ponad to wszystko.
- Collins, czy ty mnie w ogóle słuchasz?! – warknął oburzony i uderzył pięścią w drewniane biurko. Automatycznie poskoczyłam na fotelu i spojrzałam na niego z pogardą.
- Daj mi spokój John, naprawdę nie mam siły na użeranie się dziś z tobą – pokręciłam głową i świstem wypuściłam powietrze z płuc. Właśnie to było najgorsze. Oprócz tragicznego stanu fizycznego, moja psychika również z dnia na dzień coraz bardziej rozsypywała się w kawałki. Zmienne nastroje, napady paniki i szału były na tyle przytłaczające, że we mnie samej wywoływały strach i jeszcze większą niechęć do samej siebie. Czułam jakby nad moim ciałem i umysłem kontrolę przejęła zupełnie obca osoba i nie dając mi możliwości wyboru – robiła ze mną co chciała.
-Po pierwsze nie jestem uzależniona. – mruknęłam zaczynając wyliczać na palcach moje argumenty. – Po drugie ty nawet nie wiesz, co to znaczy być ćpunem, więc z łaski swojej nie wypytuj o to mnie, a po trzecie pozwól mi wreszcie skończyć tą i tak do nikąd nie prowadzącą pogawędkę. – oblizałam końcem języka wargi kończąc moją wypowiedz i powoli podnosiłam się do pionu.
- Siadaj! – warknął John, na co niemalże od razu zareagowałam, wykonując rozkaz. Przez moment czułam jak skołatane serce łomocze mi w klatce piersiowej, wszystko to, przez ten jego nieznoszący sprzeciwu ton, który doprowadzał mnie do szaleństwa.
- Czego ty jeszcze ode mnie chcesz? – syknęłam i wbiłam wściekłe spojrzenie w bruneta. Czułam jak narasta we mnie złość. Adrenalina coraz szybciej buzuje mi żyłach, a nieznośne myśli znów cichutko szepczą jak łatwo i szybko pozbyć się osoby Johna Cartera.
- Gdyby to jeszcze do ciebie nie dotarło jesteś na terapii, a na takich spotkaniach mamy rozmawiać, a nie ciągle pokazywać swoje humory Collins – mruknął i jakby nieświadomie poprawił dłonią swoje idealnie ułożone włosy, czym wywołał u mnie jeszcze większą furię.
Podnosząc się szybko ze skórzanego fotela, stanęłam na równych nogach i niemalże tocząc pianę z ust spojrzałam na chłopaka. Zamaszystym ruchem zrzuciłam wszystko, co znajdowało się na dębowym biurku i wykrzykując niemiłe epitety w kierunku lekarza wiłam się niczym wariatka.
- Zabiję cię! – wrzeszczałam na całe gardło pogrążona w furii i zupełnie nieświadoma swoich czynów. Bez namysłu chwyciłam w dłoń kawałek szkła z rozbitej lampy, która jeszcze niedawno stała na biurku i zaciskając na nim dłoń rzuciłam się z nim na Cartera. Gdyby nie zwinny unik chłopaka i wezwanie ochrony, prawdopodobnie poderżnęłabym mu gardło z zimną krwią. Jakby bycie ćpunką mi nie wystarczyło, ja musiałam do mojej szerokiej listy przestępstw dopisać jeszcze próbę morderstwa.
- Puszczaj!- warczałam starając się wyrwać z silnych ramion ochroniarza, które oplotły moja talię i doskonale zablokowały mi wszystkie ruchy. – Carter ty gnido, zabiję cię jak nie dziś to jutro! – wrzasnęłam jeszcze zanim ostatecznie zostałam wyprowadzona z pokoju, a potem otumaniona środkiem uspokajającym albo nawet usypiającym, po czym straciłam świadomość popadając w letarg.
~*~
Przez chwilę byłam w niebie, lek który mi podali zadziałał na mój organizm niemal od razu. Poczułam, że otępiałe zmysły znów zaczęły normalnie funkcjonować, a ciało będące na skraju wyczerpania – jakby odżyło. Jednak po chwili uniesienia znów opadłam na samo dno. Błądziłam w otchłani własnego umysłu próbując odnaleźć moje myśli, samą siebie. Na marne.
Siedziałam na stołówce i spod przymrużonych powiek obserwowałam gromadzących się tu ludzi. Sama nie wiedziałam czemu, ale nawet ich nie znając – gardziłam nimi. Nie mogłam patrzeć na ich twarze bez nienawiści. Lubiłam to, że ludzie omijali mnie szerokim łukiem. Zaraz po tym jak rozeszła się wieść o tym, że próbowałam zabić Cartera każdy raczej unikał mojego towarzystwa i mnie to odpowiadało. Dlaczego lubię być sama? Może to była część mojego charakteru, a może po prostu z czasem przywykłam do samotności. Jakkolwiek by nie było, samotność była moim życiem.
Grzebiąc widelcem w talerzu zastanawiałam się nad tym, czy po ostatnim incydencie zmienią mi terapeutę. Nie miałam zamiaru długo zabawić jeszcze w ośrodku, ale wiedziałam, że muszę przejść terapię i dopiero będę mogła opuścić te zimne i stare mury. Moim jedynym celem było przeżyć teraźniejszość na odwyku, by potem zatracić się w moim ćpuńskim życiu.
Ziewnęłam przeciągle i odłożyłam widelec na blat stołu, kiedy poraził mnie jego widok. Zaparło mi dech w piersiach, a ciało zostało sparaliżowane. Ta twarz, wielkie brązowe oczy, pełne blasku i tajemniczości. Stał na środku stołówki i beznamiętnym wzrokiem rozglądał się wokół. Od razu w jego pobliżu pojawił się wianuszek dziewczyn, które z utęsknieniem wpatrywały się w jego wyrzeźbione i szczupłe ciało, jednak on dawał się tego nie zauważać. Dopiero po chwili jego oczy powiększyły się kiedy z tłumu wyłonił się innych chłopak. Nawet na moment nie odrywając wzroku od nieznajomego, zagryzłam wargi czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Czułam, że za moment wydarzy się coś, czego przegapić nie mogę.
Stanęli obok siebie przez moment mierząc się spojrzeniem tylko po ty, by za chwilę ramię w ramię opuścić pomieszczenie. Moja wrodzona ciekawość od razu zadziałała i zmusiła do pójścia za nimi. Zostawiłam nietknięty obiad i niezauważona bez szelestnie przemknęłam się przez tłum, kiedy znalazłam się w korytarzu prowadzącym do pokoi. Wyglądałam lekko zza rogu obserwując chłopaków, którzy szeptali coś między sobą. W końcu wyskoki szatyn wyjął z tylnej kieszeni spodni zwinięte sreberko i podał swojemu towarzyszowi uśmiechając się nikle. Czyli od samego początku miałam rację, twierdząc, że oni tu coś grzeją. Patrząc momentami na niektórych i widząc ich blade spojrzenia lub do granic możliwości rozszerzone źrenice czułam ścisk w żołądku. Byłam tu nowa i nie znałam tu nikogo, a co za tym idzie nie miałam dojścia do takich informacji. Od tej chwili wiedziałam jedno – musiałam znaleźć na kupienie chociaż kilku mililitrów heroiny.
- Szukasz tu czegoś? – usłyszałam przy uchu chwilę po tym jak zostałam gwałtownie pchnięta na ścianę. Podniosłam wzrok i zobaczyłam go. Stał tylko kilka centymetrów ode mnie. Był przystojny, ale emanowała od niego złość i wściekłość, co gorsza podobało mi się to.
- Może – mruknęłam i zagryzłam wargę starając się nie pisnąć z bólu czując uścisk na lewym nadgarstku. Nieznajomy wpatrywał się we mnie jakby zastanawiając się, co dalej ze mną zrobić. Oddychał powoli, jego klatka piersiowa miarowo unosiła się i opadała, dłonie były zimne, a źrenice zwężone. Wnioski nasuwały się same, heroina.
- Ty chyba nie wiesz kim jestem – warknął i poluźnił swój żelazny uścisk. Odetchnęłam głęboko i zadziornie spojrzałam mu w oczy. – Nie gap się! – syknął i potrząsnął mną mocno.
- Nie wiem kim jesteś, ale to się nie liczy – zamruczałam cicho i uśmiechnęłam się zadziornie – Ważne, jest to co masz tu – dopowiedziałam i z kieszeni, z której on sam wcześniej wyjął Male zawiniątko, ja wyjęłam pakiet jak mniemam z kokainą.
- Chcesz trochę? – powiedział niskim głosem i oblizał wargi swoim różowym językiem. Ścisnęłam pakiet w dłoniach, a potem szybko go schowałam, jakby bojąc się, że chłopak za chwilę może zmienić swoją decyzję i zabrać mi to.
Siedziałam na stołówce i spod przymrużonych powiek obserwowałam gromadzących się tu ludzi. Sama nie wiedziałam czemu, ale nawet ich nie znając – gardziłam nimi. Nie mogłam patrzeć na ich twarze bez nienawiści. Lubiłam to, że ludzie omijali mnie szerokim łukiem. Zaraz po tym jak rozeszła się wieść o tym, że próbowałam zabić Cartera każdy raczej unikał mojego towarzystwa i mnie to odpowiadało. Dlaczego lubię być sama? Może to była część mojego charakteru, a może po prostu z czasem przywykłam do samotności. Jakkolwiek by nie było, samotność była moim życiem.
Grzebiąc widelcem w talerzu zastanawiałam się nad tym, czy po ostatnim incydencie zmienią mi terapeutę. Nie miałam zamiaru długo zabawić jeszcze w ośrodku, ale wiedziałam, że muszę przejść terapię i dopiero będę mogła opuścić te zimne i stare mury. Moim jedynym celem było przeżyć teraźniejszość na odwyku, by potem zatracić się w moim ćpuńskim życiu.
Ziewnęłam przeciągle i odłożyłam widelec na blat stołu, kiedy poraził mnie jego widok. Zaparło mi dech w piersiach, a ciało zostało sparaliżowane. Ta twarz, wielkie brązowe oczy, pełne blasku i tajemniczości. Stał na środku stołówki i beznamiętnym wzrokiem rozglądał się wokół. Od razu w jego pobliżu pojawił się wianuszek dziewczyn, które z utęsknieniem wpatrywały się w jego wyrzeźbione i szczupłe ciało, jednak on dawał się tego nie zauważać. Dopiero po chwili jego oczy powiększyły się kiedy z tłumu wyłonił się innych chłopak. Nawet na moment nie odrywając wzroku od nieznajomego, zagryzłam wargi czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Czułam, że za moment wydarzy się coś, czego przegapić nie mogę.
Stanęli obok siebie przez moment mierząc się spojrzeniem tylko po ty, by za chwilę ramię w ramię opuścić pomieszczenie. Moja wrodzona ciekawość od razu zadziałała i zmusiła do pójścia za nimi. Zostawiłam nietknięty obiad i niezauważona bez szelestnie przemknęłam się przez tłum, kiedy znalazłam się w korytarzu prowadzącym do pokoi. Wyglądałam lekko zza rogu obserwując chłopaków, którzy szeptali coś między sobą. W końcu wyskoki szatyn wyjął z tylnej kieszeni spodni zwinięte sreberko i podał swojemu towarzyszowi uśmiechając się nikle. Czyli od samego początku miałam rację, twierdząc, że oni tu coś grzeją. Patrząc momentami na niektórych i widząc ich blade spojrzenia lub do granic możliwości rozszerzone źrenice czułam ścisk w żołądku. Byłam tu nowa i nie znałam tu nikogo, a co za tym idzie nie miałam dojścia do takich informacji. Od tej chwili wiedziałam jedno – musiałam znaleźć na kupienie chociaż kilku mililitrów heroiny.
- Szukasz tu czegoś? – usłyszałam przy uchu chwilę po tym jak zostałam gwałtownie pchnięta na ścianę. Podniosłam wzrok i zobaczyłam go. Stał tylko kilka centymetrów ode mnie. Był przystojny, ale emanowała od niego złość i wściekłość, co gorsza podobało mi się to.
- Może – mruknęłam i zagryzłam wargę starając się nie pisnąć z bólu czując uścisk na lewym nadgarstku. Nieznajomy wpatrywał się we mnie jakby zastanawiając się, co dalej ze mną zrobić. Oddychał powoli, jego klatka piersiowa miarowo unosiła się i opadała, dłonie były zimne, a źrenice zwężone. Wnioski nasuwały się same, heroina.
- Ty chyba nie wiesz kim jestem – warknął i poluźnił swój żelazny uścisk. Odetchnęłam głęboko i zadziornie spojrzałam mu w oczy. – Nie gap się! – syknął i potrząsnął mną mocno.
- Nie wiem kim jesteś, ale to się nie liczy – zamruczałam cicho i uśmiechnęłam się zadziornie – Ważne, jest to co masz tu – dopowiedziałam i z kieszeni, z której on sam wcześniej wyjął Male zawiniątko, ja wyjęłam pakiet jak mniemam z kokainą.
- Chcesz trochę? – powiedział niskim głosem i oblizał wargi swoim różowym językiem. Ścisnęłam pakiet w dłoniach, a potem szybko go schowałam, jakby bojąc się, że chłopak za chwilę może zmienić swoją decyzję i zabrać mi to.
~*~
tak tak, dawno nie było nic, ale mam taki zapierdziel, że na prawdę ledwo się wyrabiam. Mnie ten rozdział bardzo się podoba, a kolejne będą tylko lepsze.
Czyli stażystą nie jest Justin, ale jest to chłopak, którego właśnie poznała? Ja już nic nie wiem, ale jeśli tak, to pomysł podoba mi się jeszcze bardziej. Szczerze przyznam, że "pozytywny" nastrój szablonu trochę mnie rozprasza, ale to nic. I tak wszystko jest takie, jak powinno. Czekam na następny!
OdpowiedzUsuńa ja się cieszę, że Tobie się podoba!:D naprawdę!:D znaczy.... jeśli chodzi o akcję, to zdążyłaś mnie już poznać na tyle, że stwierdzam, że jestem za głupia, żeby ją zrozumieć... może nie tyle co "zrozumieć" ale... ogarnąć. o. raz rzuca się na swojego terapeutę (swoją drogą to zajebiście opisany fragment) a już po chwili cicho.. nazwijmy to "flirtuje" z jakimś przemytnikiem. po tym, że ma "brązowe oczy" stwierdzam, że oto w Twoim opowiadaniu pojawił się Bieber. nie pozostało mi nic innego jak czekać z utęsknieniem na kolejny rozdział i życzyć Ci weny!:D buziaki bejbe!:*:*:*:*:* [random-way.blogspot.com]
OdpowiedzUsuńŁaaaaaaaaaa, poznała go w końcu :D
OdpowiedzUsuńCiekawee :D On teraz nie powinien jej lubić, a ona powinna za nim latać...
Albo nie wiem. Ale liczę że masz już na to plan ale się nie podzielisz z Agą :(
A wracając too... podoba mi się i chcę dalej, za szybko skończyłaś, wiesz? :)
Myślałam że to Justin jest stażystą.. Ale namieszałaś.. i like it :D Rozdział naprawdę rewelacyjny i mam nadzieję że następny pokaże się nieco prędzej :3.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam a przy okazji zapraszam na mojego bloga - http://i-lost-my-dreams.blogspot.com/ Nie powiem że Twoja opinia o moim opowiadaniu, by troszkę mnie uszczęśliwiła.
W końcu! Czekałam i czekałam na ten rozdział, ale warto było! Jesteś...GENIALNA! Tak, genialna! Kocham twoje poprzednie opowiadanie i to też pokocham♥ Powodzenia z nowym rozdziałem.
OdpowiedzUsuńaaa! w końcu ! :D zajebisty rozdział ! czekam na nn
OdpowiedzUsuńw końcu skończyłam :D
OdpowiedzUsuńjeeej Anżi rozdział mnie zaskoczył o_O
Moorderczyni ? Łooo jezu co ty masz w tym mózgu xD W sumie lepszej 2 połowie mózgu xD